Dziś 18 stycznia, czyli Baltic Porter Day. Międzynarodowy Dzień Porteru Bałtyckiego obchodzimy od 2016 roku. Określa się go jako piwowarski skarb Polski. No właśnie porteru… A nie portera? Nie. Porter bałtycki nie odmieniamy jak nazwisko piosenkarza Johna Portera, tylko jak zakupy w Biedronce, kiedy szukamy w lodówce kefiru.
Skoro mamy już temat języka polskiego wyjaśniony, można przejść do samego stylu, z którego słynie piwna Polska. Żaden bowiem innych kraj nie warzy tylu porterów bałtyckich i nie zdobywa tylu laurów w najważniejszych konkursach piwnych na naszym globie, co kraj nad Wisłą. Zastanawialiście się czym w ogóle różni się nasz rodzimy porter od tego angielskiego? Porter bałtycki jest piwem dolnej fermentacji czyli lagerem a ten z wysp – górnej fermentacji tj. ale (ejlem). Jego ekstrakt zaczyna się od 18 stopni Plato. Warzy się go w niskich temperaturach. Żeby jednak zrozumieć różnice między oboma porterami musimy cofnąć się do XVIII wieku.
Wtedy uwarzono pierwszy porter, który cieszył podniebienia angielskiej klasy robotniczej. Nazwa porter powstała od tragarzy ulicznych (ang. porters). W dobie sukcesu porteru angielskiego, piwo eksportowano do Europy Wschodniej. Z czasem porter zyskał etykietę stout, tj. stout porter, czyli tęgiego porteru. Jego mocniejsza odmiana wyparła wręcz ten klasyczny porter i w takiej formie była dystrybuowana w Europie Wschodniej, min. w Rosji. W XIX wieku sytuacja się zmieniła, Napoleon wprowadził blokadę kontynentalną skierowaną w stronę Wielkiej Brytanii. Oznaczało to embargo w handlu zagranicznym.
Wobec impasu w piwowarstwie wschodnioeuropejskim, szczególnie tym mocnym, rozgrzewającym, zaczęto na tych terenach (choć także w Skandynawii) warzyć portery z wykorzystaniem drożdży dolnej fermentacji, na wzór niemieckiego koźlaka. Ten trend przyjął się szczególnie w Polsce będącej pod zaborami. Nawiasem mówiąc w dawnych spisach można znaleźć wzmianki o tym, że porter gościł w piwnicach polskiej szlachty już w drugiej połowie XVIII wieku. Ale pierwszy polski porter bałtycki powstał nieco później i był nim Żywiec Porter datowany na 1881 rok. Ciekawostką, która dziś może wywoływać uśmiech na twarzy niejednego konesera piwa jest fakt, że w pewnym momencie porter bałtycki stał się niemal lekiem. Lekarze przepisywali go chorym w czasie powrotu do zdrowia, jako środek wzmacniający i pomagający wrócić do pełni sił.
Porównując oba portery - ten angielski tracił (nie tylko na procentach) w oczach konsumentów, bałtycki zyskiwał. Ponadto do dnia dzisiejszego pozostaje piwem, które zyskuje na czasie, albowiem można go leżakować (choć nie zawsze). Dzięki temu piwo utlenia się, układa, staje się złożone, zbalansowane i szlachetniejsze. Co to znaczy?
Pojawią się w nim nuty suszonych śliwek, rodzynek, win typu sherry czy porto, gorycz spada, a alkohol nie będzie już tak wyczuwalny jak zaraz po otwarciu. Porter bałtycki w swojej klasycznej formie powinien nie być przegazowany, nie powinien mieć zbyt dużej goryczki i wyczuwalnych estrów, a w zamian za to mamy czuć słodowość, kawę, czekoladę, suszone owoce, nuty melanoidynowe, delikatną paloność. Należy pamiętać, że baltic portery pijemy w temperaturze wyższej niż klasyczne lagery. Piwa te zamykają się w przedziale alkoholowym 8-10%. Ich popularność przypada częściej na pory zimowe niż letnie.
Przejdźmy teraz do oceny piwa, na które wskazaliście w komentarzach. Mam jednak problem, bo zarówno Trybunał jak i Adonis uzyskały tę samą liczbę głosów. Z tego względu postanowiłem, że oba zostaną zrecenzowane, z zastrzeżeniem, że w tym artykule popiszę o Trybunale, a osobny materiał poświęcę Adonisowi.
Do tej pory próbowałem chyba wszystkie Trybunały albo przynajmniej większość i niestety było przeciętnie. Porter bałtycki nie jest nowością i istnieje już trochę na rynku. Ale zawsze jakoś tak miło raczyć się piwem z regionu łódzkiego, czyli z własnego podwórka. W tym przypadku mówimy o Browarze Sulimar z Piotrkowa Trybunalskiego.
Butelka, etykieta cieszą oko. Trybunał informuje, że był leżakowany 365 dni. To ważna sprawa w przypadku porterów. Ponadto mamy 9% mocy alkoholowej i 22 stopni Plato. No nic, lejemy. Barwa piwa ciemnobrązowa, piana dość szybko znikająca. Aromat przyjemny, kawowy, choć niestety trochę czuć metaliczność i wierci w nosie alkohol.
Pierwszy łyk, drugi łyk i jest lepiej, dużo lepiej. To roczne leżakowanie zrobiło robotę, piwo się utleniło - dało nam fajne nuty suszonej śliwki, kawy, czy gorzkiej czekolady. Alkohol się ułożył, piwo się wygładziło. Oczywiście ten porter nie rzuca na kolana, brakuje mu trochę np. do klasy Komesa Porteru Bałtyckiego. Ale za cenę 5 zł to naprawdę porządne piwo, które mogę z czystym sumieniem polecić. Aha, jeszcze jedno. Niedawno pobawiłem się tym piwem w grzańca.
Przeziębiony człowiek łapie się różnych naturalnych kół ratunkowych. Jak wypadł Trybunał Porter Bałtycki w wersji grzanej i ozdobionej licznymi przyprawami? I czy w ogóle postawił na nogi? Śledźcie bloga, już niedługo podzielę się z Wami moimi przemyśleniami w zakresu medycyny piwnej.
MOJA OCENA